niedziela, 21 listopada 2010

Po mej twarzy wolno tak toczy się kolejna łza...


Już od jakiegoś czasu przymierzałam się do napisania tego postu…  Teraz, kiedy już trochę ochłonęłam… emocje troszeczkę opadły… napiszę!


Choroba jeśli pojawia się w życiu, zwykle dokonuje w nim pewnej rewolucji. Często spada na nas jak kataklizm, rujnuje cały dobytek, wszystko co się ma..  zwykle jest niespodziewana, niechciana, nierozumiana..

Kiedy odszedł Marcin (mój brat) jakoś nie dochodziło do mnie, że znowu ta choroba dotknie mojej rodziny. Lecz znów wtargnęła w życie moich bliskich jak intruz.

Był to wtorek – dzień jak co dzień. Rano wstałam i poszłam do pracy… pod koniec pracy dzwoni moja mama. „Przyjechałam po Ciebie. Czekam na dole.” Zdziwiłam się troszkę, ale ucieszyłam się, że nie muszę iść pieszo :) Radosna zeszłam na dół.
Wsiadłam do samochodu, ruszyłyśmy i wtedy mama wypowiedziała te słowa: „Martusiu, mam guza.” Zatkało mnie! Nawet nie wiedziałam co powiedzieć. Po chwili we mnie był wielki krzyk! Moje serce krzyczało! Nie! Nie może to być prawda. Dopiero co mój brat, teraz mama?? Nie, to nie może być prawda! Po jakimś czasie przemówiłam… „Ale czy na pewno? Może się pomylili..” Jak wysiadłyśmy mocno przytuliłam mamę i powiedziałam, żeby się nie bała. Nic więcej nie potrafiłam wtedy powiedzieć. Kiedy byłam z mamą musiałam się trzymać…
W sumie nie wytrzymałam długo… musiałam jak najszybciej wyjść z domu..
Wieczorem poszłam na spotkanie modlitewne do kaplicy. Zebraliśmy się wszyscy. Rozpoczęliśmy modlitwę i poczułam się tak jakby Bóg przemawiał do mnie słowami Ojca. Wówczas wszystko we mnie pękło.. Nie mogłam powstrzymać swoich łez.. Nie pamiętam teraz dokładnie co mówił Ojciec, ale czułam, że mówi do mnie. Rozmawiał ze mną wiedząc co teraz przeżywam. Taki zbieg okoliczności :)

Później dostałam pięknego sms-a od jednego z Ojców.. Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko abym umieściła jego część: „Proszę Cię byś wierzyła, nie traciła siły i bliskości Boga”.

Choroba zburzyła marzenia, złamała dotychczasowy system wartości oraz zmieniła sposób myślenia.. Odebrała siły, radość, często też zabiera nadzieję i wiarę w to, że wszystko się jeszcze ułoży. 
 
Często czytam sms od Ojca i to właśnie On sprawił, że wierzę - wierzę, że będzie dobrze i jestem spokojna… (Taka mała rzecz a cieszy! – dzięki Ojczulku :) )

Za dwa tygodnie są wyniki, czy jest on złośliwy - wciąż mam nadzieję, że usłyszę inną diagnozę niż u Marcina. To będą długie dwa tygodnie..

TGD - MÓJ LĄD

Tak na zakończenie…
Czasem nasza droga do Boga jest bardzo długa, wydaje się, że tak daleko trzeba iść… Ale warto iść i Go szukać! :)



6 komentarzy:

  1. Martuś! Ja pamiętam o Tobie w modlitwie, w takim momencie tylko tyle można ofiarować ;) Dzięki za otwarcie i szczerość, mi niestety tego brakuje... Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  2. ciężko mi się pisze, ciężko jest mi się otworzyć.. tak wiele myśli w głowie...

    uwierz mi Dorotko, że to aż tyle :)

    dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak jak dzisiaj Tobie powtórzyłem, tak mówię jeszcze raz... Czy to będą tygodnie długie, czy krótkie proszę Cię - Nie trać wiary! I pamiętaj, że nie jesteś sama, że On jest, my jesteśmy, ja jestem...
    Dziś razem śpiewaliśmy - "Idziemy na Syjon, do Raju, na Syjon..." Dziękuję!:)
    I dziękuję Tobie za wpis... :)
    Siły!!! +

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję Ojcze.. również za to, że jesteś! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nikt nie spodziewa się niczego co przyniesie życie. Bywa właśnie tak, że doświadcza nas w bolesny sposób. Powtórzę słowa moich poprzedników, że nie jesteś z tym sama, masz nas, masz Jego! Gratuluję odwagi by się otworzyć. Łatwiej jest pewnie coś napisać niż się wygadać, ale to i tak wiele. 3maj się Martuś. Iza

    OdpowiedzUsuń